Bieganie

Jest w Nowej Hucie szkoła. Sportowa szkoła podstawowa. Nosi imię wielkiego biegacza i bohatera -Janusza Kusocińskiego. Tam na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku (sic!) Piotruś przebiegł pierwsze 1500 m w trakcie zajęć lekkoatletycznych. Nie chciał biegać. Kiedy tracił oddech, chował się za pobliskie garaże, a „Pan Wuefista” używał mocno dyskusyjnych motywatorów w postaci kabla … Tak wyglądała prehistoria mojego biegania. Pewne jest, że narty, piłka nożna, hokej, rower, koszykówka, wędrowanie po górach, którym oddawałem się bez pamięci jako chłopak wyrastający w robotniczej dzielnicy- dały mi to, co później wiele razy przydało się bardzo na trasie moich biegów : „ Nie odpuszczaj ! Jedzieeesz, do końca !”.

Zabrzmi to może dziwnie, ale moje onkologiczne „niepełnosprawności”, nie były biegowo tak uciążliwe jak …. potężna nadwaga jaką „wyhodowałem” sobie w trakcie biznesowego okresu mojego życia. Po latach oddaję honory i szacunek mojemu lekarzowi prowadzącemu, który w dosadnych słowach wyraził ocenę wielkości mojej największej części ciała i jej wpływu na moje zdrowie i tym przekonał mnie ostatecznie do zmiany fotela na ruchomą bieżnię w siłowni. Wytrzymywałem wtedy max.20- 30 minut. Zero efektów. Zero diety. Przypadkowe obuwie. Brak panowania nad oddechem. Walka z wiatrakami. Dopiero rankiem 1 stycznia 2008 r. zapadła mi w końcu „biegowa klapka”. Ubrałem ortalion, buty i ruszyłem na bulwary wiślane z mocnym postanowieniem. Zacząłem regularnie biegać wokół krakowskich Błoń. 3 km pętla 3 razy w tygodniu, bez względu na pogodę. Wytrwałem. Kupiłem swoje pierwsze „Njubalansiaki”. Postępy przychodziły mozolnie, ale wzrastała motywacja. Wydłużał się dystans. W końcu przyszedł czas na mój pierwszy, „prawdziwy”bieg . 30 marca 2008 r. pokonałem 21 km w półmaratonie tj. V krakowskim Biegu Marzanny. I tak bieganie stało się moją chorobą nieuleczalną…

CZYTAJ
więcej