Motocykle

Początek, to „Motorynka” podwórkowego kolegi Jacka. Katowana po osiedlowych uliczkach, chodnikach, boiskach dla zadania szyku przed koleżankami z podstawówki. Jeździliśmy we dwójkę wyposażeni w nieodłączne okulary lustrzanki i spodnie ogrodniczki z tureckiego importu. Takie Papa Dance na małych kółeczkach, wiecznie uciekające przed mandatami dzielnicowego. Jako nastolatek miałem później swoje wielkie chwile, kiedy „odprowadzałem” nowiutkie Simpsony –made in DDR – sprowadzane przez mojego Tatę w celu zasilenia budżetu domowego. Łzy, bo moje marzenia zmieniały właściciela… Potem była znów długa przerwa. Motocyklowa Matka Boska Pieniężna jakoś przestała się do mnie uśmiechać. Po wielu latach, kiedy zacząłem prowadzić firmę reklamową zacząłem realizować zlecenia dla gdyńskiego dealera marki Honda. W rozliczeniu barterowym przyjąłem malusi skuterek, czerwoną 50tkę. Na Balik’u pomykałem ulicami Krakowa z małym Szymusiem, który dumnie paradował w zielonym kasku i odkręcał manetkę na max. siedząc na kanapie jednośladu między moimi nogami. Kiedy usłyszałem od kolegów, że wyglądam na moim skuterku „jak Miś Yogi”, moje cierpiące męskie ego podjęło natychmiastową decyzję o sprzedaży. Mój moto- apetyt wzrastał, a portfel nieco przytył. Na rynek zaczęły wchodzić mocarne skutery. Wybór padł na Yamaszkę Majesty 250tkę. To było już coś w mojej edukacji motocyklowej. Automat który płynnie przyspieszał do 150 km/h nie rodził skojarzeń z misiem…

Przyszedł czas prosperity, więc wybór bossa- Pogona mógł paść tylko na jedną markę. BMW. Któregoś wieczoru z Poznania przywieźli mi zamówioną wcześniej, pachnącą BeeMkę 1100 S. Czarna perła z „oczojebną” , pomarańczową kanapą. Pierwsze kilometry pokonane nocą- jeszcze bez tablic rejestracyjnych- będę pamiętał do końca życia. Gang boksera, podświetlenie zegarów, zapach smaru i ten wielki wlew paliwa tuż przy mojej piersi… parę sekund do setki. Łał ! Zanim przyszło nam się rozstać, zrobiłem na Esce wiele szybkich kilometrów. Moja niemiecka dama uczyła mnie pokory i rozwagi. Parę razy było naprawdę podbramkowo. Pierwsze „strugnięcie” nauczyło mnie, że dobry moto- anzug, choćby przy +30 C – to podstawa. Po rozstaniu z Bawarką, znów przerwa. Wejście w Świat kumpli enduro- turystów nie dawało innego wyboru niż niezawodny hondowski Transalp. Dwa udane sezony z moim okufrowanym osiołkiem. „Trampeczek” wiernie obsłużył kilka zlotów i moto tripów. Teraz czekam na COŚ większego… Na karku blisko pięćdziesiątka- bynajmniej nie pojemnościowa . Życie napisze mój dalszy motocyklowy scenariusz. Póki co, moja Beata użycza mi weekendowo Aprilkę 650tkę Pegaso – „żebyś Tatuś nie cierpiał”…

CZYTAJ
więcej